poniedziałek, czerwca 19, 2023

Jak kalwinizm zmienił moje cierpienie

Moje zdrowie pogorszyło się po dwudziestce. Problemy ze snem, problemy ze zdrowiem psychicznym, poważny uraz barku i operacja oraz rzadka migrena pojawiły się w moim życiu jedna po drugiej. Te zmagania zdominowały pięć lat mojego życia i czasami wydawało mi się, że nigdy nie wyzdrowieję.

Rozpoczęłam nowy okres z nadzieją. Modliłam się, ufając Bogu i szukając wspólnoty. Jednak po kilku miesiącach przyszło załamanie. Niezależnie od tego czy krzyczałam ze złością na Boga w samochodzie czy chowałam się pod kocem zastanawiając się jak zmierzyć się z kolejnym dniem, czułam się całkowicie zagubiona.

Zagubiona nadzieja

Patrząc wstecz widzę, że moim największym problemem było duchowe wyczerpanie i zamęt. Częściowo było to spowodowane okolicznościami w jakich się znalazłam, jednak w większości wynikało z braku wystarczającego zastosowania wiedzy teologicznej. Wiele lat wcześniej przed okresem cierpienia, intelektualnie przyjęłam kalwinistyczne zrozumienie zbawienia. Jednakże nie zastosowałam tych prawd w swoim życiu.

Nadal funkcjonowałam pod wpływem subtelnych kłamstw, które sparaliżowały zdolność do właściwej odpowiedzi na pojawiające się w moim życiu cierpienie. Przede wszystkim wierzyłam, że moim obowiązkiem jest lgnąć do Chrystusa i nie tracić wiary – wiary w to, że muszę cierpieć w sposób „wystarczająco dobry”, aby utrzymać swoją pozycję przed Bogiem.

Z pewnością Biblia zawiera liczne wezwania do wytrwania w wierze do końca, pamiętania o dobroci Boga i oczekiwania z wiarą. Ale moja nadzieja była skupiona raczej na zdolności do bycia wierną, aniżeli na wierności Chrystusa. Daleko mi do umysłu Jana Kalwina, ale nawet proste zrozumienie jego nauki ujawniło moje błędne myślenie i ostatecznie przyniosło mi wielką radość. Oto dwie spośród wieku doktryn, które okazały się niezwykle pomocne w cierpieniu.

Suwerenność Boga

Bóg ma moc i autorytet, by robić wszystko, co zechce. To było kluczowe: kim byłam, żeby powiedzieć Bogu, co może, a czego nie może zrobić? Kim byłam, by sądzić Boga jako okrutnego? Miałam całe świadectwo Pisma ukazujące Jego charakter. Miałam też obietnice, że będzie miłosiernie działał dla mojego dobra i że będzie łagodny dla grzeszników.

W moich najciemniejszych chwilach doktryna o suwerenności Boga bardziej bolała niż pocieszała. Jednak była to rana zadana przez Przyjaciela (Prz 27:6). Bez Jego suwerenności moje cierpienie nie miało sensu, a to o wiele gorsza perspektywa. Uznanie Jego suwerenności oznaczało zaakceptowanie, że świadomie dopuścił, a nawet spowodował mój ból. To było trudne.

Jednak poddanie się pod panowanie Boga i nazywanie Go dobrym w bólu okazało się drogą nadziei i radości. Naleganie, by Bóg uporządkował moje życie zgodnie z moją wolą, sprawiało, że byłam zła i pełna wątpliwości, dopóki nie zrobił tego, czego chciałam. Jednak to przyjęcie wszystkich okoliczności jako woli Bożej dla mojego życia, naprawdę przyniosło mi wyzwolenie. Moje próby nie miały już mocy, aby „zadać kłam” Bożej miłości i mocy. Zamiast tego odkryłam, że każda trudność ostatecznie służyła mojemu dobru, mając na cel uczynienie mnie bardziej podobną do Chrystusa (1P 1:3-9). Zamiast być kołysaną przez wszystkie wzloty i upadki życia, odkryłam, że suwerenność Boga jest moim stabilnym gruntem.

Wytrwanie świętych

Jako dziecko uczono mnie, że jesteśmy zbawieni przez łaskę, ale mamy obowiązek uświęcenia siebie. Wierzyłam, że to ode mnie zależy, czy będę silna w mojej wierze i że mogę stracić zbawienie. Później, pośród moich problemów zdrowotnych, byłam zła i zniechęcona, nawet do tego stopnia, że ​​chciałam uciec od Boga. Martwiłam się, że grozi mi utrata pozycji w Bożej rodzinie, ponieważ moja wiara była słaba.

Ale kalwinizm wskazał mi słodką doktrynę wytrwania świętych. Kiedy zostaniesz zbawiony, zawsze będziesz zbawiony. Wiąże się to ściśle z kilkoma innymi założeniami, w tym z bezwarunkowym wyborem (nie wnoszę nic do zbawienia poza własną potrzebą) i nieodpartą łaską (jeśli Bóg mnie powołał, zbawi mnie). Te doktryny razem wzięte oznaczają, że zbawienie wcale nie zależy od tego, jak się czuję lub jak bardzo potrafię wierzyć. Jestem bezpieczna pomimo moich zmagań i wątpliwości, ponieważ źródło mojego bezpieczeństwa znajduje się poza mną.

Oczywiście powinnam starać się pielęgnować moją wiarę i lgnąć do Chrystusa w trudnych momentach. Ale bezpieczeństwo nie leży w mojej zdolności do doskonałego cierpienia - jest ono w Jedynym, który doskonale cierpiał zamiast mnie. Mój gniew i zwątpienie stały się mniej przerażające, wiedząc, że nie mogą wyrwać mnie z ręki Boga (Ew. Jana 10:28-30).

Przemiana

W połowie tych okropnych lat moje modlitwy i uwielbienie uległy zmianie. Zrozumiałam empirycznie, że Chrystus zbawił mnie od mojego grzechu, w tym grzechu nieufania Mu w cierpieniu. Lepiej zrozumiałam, że wiara i zbawienie, od początku do końca, są darami nieodwołalnymi. Zdałam sobie sprawę, że nawet w moich zmaganiach siła Chrystusa powiększyła się w mojej słabości.

Mam nadzieję, że przetrwam przyszłe próby z większą cierpliwością i zaufaniem niż w przeszłości. Ale moją większą pociechą jest świadomość, że nawet gdy brakuje mi wiary, Pan mnie trzyma. Ja i wszyscy wybrani zostaliśmy oddani Chrystusowi przez Boga Ojca. Moja wytrwałość jest gwarantowana nie przez moje działanie, ale przez Chrystusa. To tłumi ostrze cierpienia, ponieważ, jak mówi Paweł, nic „nie oddzieli nas od miłości Chrystusa” – nawet nasze własne wątpliwości, próby czy grzech (Rz 8:35-37).

Jane Story