środa, marca 08, 2023

Adam. Część IV. Samotność i introwertyzm

Jestem introwertykiem. Dla osób mi bliskich nie jest to żadna forma coming out. Jeśli też śledzisz relację z części mojej pielgrzymki, którą dzielę się na blogu, nie będzie to również i dla ciebie żadnym zaskoczeniem. Kim jest introwertyk? Nie przykładając szczególnej wagi do definicji pojęciowej, użyłbym kilku określeń charakteryzujących osobowość introwertyczną. To z pewnością człowiek wycofany, który w relacjach z innymi jest często skryty, a nadmierne interakcje społeczne są dla niego po prostu wyczerpujące (jego zasoby w relacjach z ludźmi są dość ograniczone).

Introwertyk oddaje się rozmyślaniom, aktywniej słucha aniżeli udziela się w rozmowie. Ważniejszy jest dla niego świat wewnętrzny (tam gdzie przeżywa większość swoich emocji) aniżeli to co na zewnątrz. Introwertyk z pewnością nie potrzebuje nieustannych bodźców, wzrostu dopaminy, adrenaliny czy stymulacji nowymi doświadczeniami, przeżyciami, emocjami. W działaniu jest człowiekiem bardzo rozważnym, poświęcającym dużo czasu na analizę zadania, któremu poświęca pełnię koncentracji (bardzo często niestety ma też skłonność do ruminacji i „przeżuwania” przeszłości). A i jeszcze jedna bardzo ważna rzecz: w przeważającej większości introwertyk nie lubi zmian (chociaż warto pamiętać, że nie każdy introwertyk będzie doskonale wpisywał się w sztywne schematy pojęciowe).

Co dla mnie oznacza bycie introwertykiem?

Lubię swoją samotność, aczkolwiek w ostatnim czasie stała się dla mnie dość … trudna. Moim bezpiecznym miejscem (złośliwi stwierdzili kiedyś, że to „jaskinia”!) jest miejsce bycia sam na sam z książką. Często żartuję, że większość moich najbliższych przyjaciół już dawno nie żyje (przynajmniej w tym świecie!). To jest moje bezpieczne miejsce, gdyż w sytuacjach towarzyskich czuję się dość niezręcznie. Tak przyznaję, że często potrafię być dość „dziwny”, ale jak mówiła jedna z moich najbliższych przyjaciółek: „Jeśli twoim celem jest czystość serca, przygotuj się na to, że będą o tobie myśleli, iż jesteś bardzo dziwny” (Elizabeth Elliot). Co nie zmienia faktu, że zajmuję się na co dzień pracą z ludźmi (tutaj jednak kłania się teoria „rannego uzdrowiciela”, która w jakimś stopniu doskonale wyjaśnia mój introwertyzm w kontekście pracy zawodowej). Tłum ludzi jednak jest dla mnie przerażający.

Kiedyś nienawidziłem swojego introwertyzmu. Pamiętam jak na początku mojej drogi z Chrystusem modliłem się wiele razy do PANA, aby zmienił mnie. Aby uczynił mnie bardziej radosnym człowiekiem. Abym mógł podczas głoszenia Słowa mieć w sobie tyle emocji co John Piper wnoszący ręce ku górze, oddający się pasji uwielbienia Chrystusa we wszystkim co czyni. Ale Bóg nie odpowiedział na moją modlitwę. Nie zmienił mnie. Stąd wierzę, że to On uczynił mnie takim człowiekiem. On podarował mi taką, a nie inną osobowość. Bycie introwertykiem nie definiuje mnie jako człowieka; nie jest również grzechem, aczkolwiek część cech, które charakteryzują moją osobowość może prowadzić mnie do grzechu. Najprostszym przykładem jest wezwanie do ewangelizacji. Czy mój introwertyzm może być wymówką, aby tego nie czynić? Nie. Absolutnie nie.

Nie czuję się komfortowo nawiązując nowe znajomości, stąd najczęściej dzielę się Ewangelią z tymi, z którymi udało mi się wcześniej zbudować jakaś formę relacji czy to na gruncie osobistym czy zawodowym.

Otwarcie się na drugiego człowieka jest dla mnie formą zapierania się samego siebie. To może wydawać się dla ciebie śmieszne drogi czytelniku, ale dla mnie stanowi często prawdziwe wyzwanie. Wiem jednak, że Bóg wzywa mnie do poszukiwania tego co zagubione. Muszę docierać do innych ludzi. Muszę przełamać swój wewnętrzny dyskomfort i otwierać swoje usta w sytuacjach, w których bardzo często chciałbym po prostu milczeć. Każdego dnia jest wiele momentów, w których muszę powiedzieć „nie” swojej wygodzie i posłuchać głosu Ducha Świętego, który wzywa mnie do zrobienia czegoś trudnego, co jest zgodne z Jego wolą.

Największą próbą jest publiczne mówienie. W okresie nauki, a także pracy zawodowej mogłem wiele razy przemawiać publicznie i za każdym razem wiązało to z wielkim wyzwaniem, jednakże te doświadczenia były niczym, gdy dziś mam ten przywilej dzielić się Słowem Bożym z Jego ludem. Wiem jednak, że ta sytuacja jak i wiele innych są momentami, w których PAN wzywa mnie do prostego posłuszeństwa. Nic więcej. To tylko tyle i aż tyle. Posłuszeństwo nigdy nie jest czymś łatwym. Sam Chrystus nauczył się posłuszeństwa przez to co wycierpiał. Relacje z innymi ludźmi zawsze zagrożone są ryzykiem cierpienia. Dodatkowo jeśli jesteś podobny do mnie, dążenie do nawiązania bliskich więzi z innymi ludźmi może kosztować cię o wiele więcej niż innych.

Ale to jest cena, którą warto zapłacić. Tak więc, moja osobowość, moja historia, mój ból nie jest powodem dla którego mogę odizolować się od tych, którzy potrzebują mojej pomocy. Moją modlitwą jest, abym jako sługa mógł okazać się wierny. Abym jako introwertyk mógł być człowiekiem, którego Chrystus może używać, aby błogosławić ludzi.