środa, września 15, 2021

#3. Trudna nauka zaufania ...

W ostatnich tygodniach uczę się (bardzo boleśnie i pomału) tego, że istnieje bardzo dużo rzeczy, na które nie mam żadnego wpływu. Staram się zrozumieć i odróżnić to co mogę zmienić, od rzeczy, które pozostają absolutnie poza moją kontrolą. Wymaga to nie tylko ogromu pokory, (której mi brakuje), ale także mądrości (której brakuje mi chyba jeszcze bardziej), aby nie marnować czasu i sił na aspekty rzeczywistości, których i tak nie mogę zmienić.

Jako chrześcijanie często nie możemy zobaczyć drogi, którą Ojciec dla nas przygotował. Chesterton mówił, że „idziemy wtedy radośnie w ciemność”. Mam dzisiaj dla ciebie przykład Elisabeth Elliot, który moim zdaniem doskonale obrazuje nam tą jedną z podstawowych prawd życia chrześcijańskiego.

Pisze ona: „Kiedy mieszkałam w ekwadorskim lesie zawsze miałam blisko siebie przewodnika, który znał drogę. Szlaki prowadziły często przez strumienie i rzeki, a jedyną możliwością ich przebycia było przejścia nad wysoko umieszczoną kłodą. Bałam się tego, ale Indianie mówili: „Po prostu przejdź, seniorita, przejdź”. Podobnie jak oni szłam boso. Nigdy nie byłam dobra w utrzymywaniu równowagi, a przejście po tej kłodzie wydawało się czymś niemożliwym. Więc kiedy mój przewodnik wyciągał do mnie rękę, jego dotyk był wszystkim czego potrzebowałam. Przestałam martwić się o poślizgnięcie. Przestałam patrzeć w dół, a mój wzrok skupił się na przewodniku, który delikatnie trzymał mnie za dłoń. Jego obecność i dotyk były wszystkim czego potrzebowałam. Lekcja, która nauczyli mnie Indianie, była lekcją zaufania”.

No właśnie, a czy ja naprawdę ufam Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu? Trójjedynemu Bogu, który na mocy przymierza zobowiązał się mnie strzec i prowadzić?

Są to bardzo ważne pytania i warto się nad tym zastanowić zanim będziemy musieli zejść w dolinę cienia śmierci.

Błogosławionej środy.